Związek Literatów na Mazowszu Związek Literatów na Mazowszu
Związek Literatów na Mazowszu
Link do strony na Facebooku
Login:
Hasło:

forum literackie

Refleksje z ostatniego Pożegnania Prof. Juliuszowi Chrościckiemu

W KRAINIE POEZJI (recenzja)

Fryderyk wciąż żywy

Mazurki w Sannikach

Wacław Holewiński - penetrujący rewiry historii

Ukołysana

Ukoić

Jesiennieje

więcej..

Partnerzy ZLM

AES

Partnerzy Muzeum Szlachty Polskiej w Ciechanowie MDK Przasnysz Muzeum Historyczne w Przasnyszu Urząd Miasta Ciechanów Starostwo Powiatowe w Ciechanowie Samorząd Województwa Mazowieckiego


Kram grzechotnika

Kram grzechotnika dodaj do koszyka

Dziewiąta książka poetycka Wiktora Golubskiego dzieje się na targowisku. Tam poeta ustawił swój „Kram grzechotnika”. Czemu właśnie tam? Ano dlatego, że stamtąd wiele spraw dobrze widać. Tych spraw drobnych – wtedy targowisko Wiktora przypomina swojski, copiątkowy rynek, dajmy na to w Płońsku, ale i spraw ważkich, filozoficznych, a wówczas kram Golubskiego stoi, ho ho, przynajmniej na ateńskiej Agorze.
Ale zanim autor zajmie miejsce za swym kramem, nastaje poranek jak obwarzanek („Z ćwierci połowa”), kiedy to – jak sam przyznaje – za oknem kolejne świtanie, a ja umazany atramentem po łokcie, / próbuję znaleźć rozwiązanie, które pomoże otworzyć przestworza („Klucz do wszystkiego”). Potem poeta drepcze na targ sprzedawać, patrzeć i słuchać. „Sprzedaje wiatr”, jak lubił rolę poety i pisarza określać G. Simenon, a jednocześnie widzi dookoła powleczone smutkiem twarze, w podrzędnym barze / świetlana perspektywa zaczyna dojrzewać dopiero po butelce piwa, / a w gazecie, i to na pierwszej stronie, że w miejskiej toalecie brakuje papieru („Każdemu wolno marzyć”). Cierpkie to i przaśne, co Golubski widzi. I nie godzi się na to pisząc: z każdym krokiem jasność zlewa się z mrokiem, / lukrowa polewa jak plewa oraz słowik rzadziej śpiewa. („Labirynt”). To wołanie o przyzwoitość, nieprzekupność a przede wszystkim o prawdę w metryce grzesznika, jak w tytułowym „Kramie grzechotnika”.
Potem idziemy z bohaterem wierszy Wiktora do restauracji, żeby przysłowiowo „pogadać o dupie Maryni”. Siedzą tam już miejscowi polityczni notable, a że – wygląda na to – akurat zbliżają się kolejne wybory, więc od alkoholu i tanich obietnic aż uginają się stoły. Ale Golubski to wszystko zna, jak łysą kobyłę, te niebezpieczne zapędy jakiegoś przybłędy, / które dotyczą najczęściej górnej grzędy („Gdyby, nie daj boże...”). Za stary z Wiktora wróbel, co już byle stracha się nie boi, parafrazując najlepszy tekst W. Młynarskiego („Jeszcze w zielone gramy”). Dlatego poeta patrzy na ten cały duchowy grajdoł z moralną dezynwolturą. Nie godzi się na bylejakość myśli i zachowań: można zgrabnym tyłkiem jak krzemieniem, a co z własnym / sumieniem? („Tryptyk. III. Rozterki młodej kelnerki”). Ta niezgoda rodzi przemyślaną, łagodną, poetycką, a zarazem po ludzku szczerą konstatację, że każdy z nas (…) / chciałby choć raz zatrzymać upływający czas na minutę, / aby wymienić to co nadpsute oraz zamienić nagminną smutę / w nutę pełną radości („Mój świat”). Ale to nie koniec. W poezji Wiktora nie idzie tylko o rzecz pospolitą polską, czyli małość i miałkość zamiarów, które prezentuje pierwszy z brzegu mądrala w stopniu starszego kaprala („Mętna mina gryzipiórka”). Idzie o coś szerszego, o obraz głębokiego pęknięcia współczesnej cywilizacji: na nic baśnie, gdy dobro zaśnie. // Kosmita, który zawita tutaj przypadkiem, gdy odczyta / ze skamieliny rok, miesiąc, dzień i godzinę, to czy będzie w stanie / odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Ziemianie odeszli bez pożegnania. („Gdy dobro zaśnie”). To właśnie wtedy, kiedy padają takie słowa, kram Golubskiego stoi na Agorze.
Całe szczęście, że poeta może we współczesności dostrzec moralne stałe, takie jak północ w kompasie. Jedną z nich jest, pomimo wszystko, polska niepodległość. Wtedy notuje, że istnieje nasza tożsamość / (…) odmienna od schematów skleconych z gołosłowia („Zapowiedź lepszego jutra”). I całe szczęście, że istnieje coś takiego jak wolność, kiedy nie ma potrzeby, ażeby o każdej dobie spinać się w sobie / oraz w pośpiechu rozpinać skrzydła na wdechu, aby zachodni wiatr / musnął czasami, by można było przemknąć między poziomami bezboleśnie („Tymczasem rym...”). A wreszcie największe szczęście, że ma się wyrobiony dystans do wszystkiego, a przede wszystkim do samego siebie: kto skory na amory / to niech sobie bryka, natomiast z mojej metryki jasno wynika, że powinienem / zaglądać raczej do imbryka z ziołami oraz rozglądać się za podkładką do klęcznika („Nocne koszmary”).
Jest w poezji Wiktora często pojawiający się motyw „słowa” jako takiego: słowem do słowa („Kobra do bobra”), słowem do drugiego („Z pamiętnika rozpustnika”), słowem po słowie („Zwykły człowiek, a jednak...”, „Perłowe gody”).
Czytając trzy mendle wierszy z „Kramu”, łatwo ten motyw, tę swoistą synkopę przeoczyć, a tymczasem wiele znaczy. To poprzez ów motyw poeta „zapomina domknąć” drzwi swej literackiej kuchni, gdzie podstawowym składnikiem i przyprawą jest właśnie „słowo”. Niby to oczywiste, jeśli chodzi o poezję, ale nie do końca. Bo kiedy czytamy na przykład taki fragment: kto załapał się na fochy ścierwa o posturze rosochy, / to leje łzy jak grochy, łyka prochy, oprócz tego bierze flaszkę czyściochy i do skutku („Oryginał i...”), wówczas zdajemy sobie sprawę z mocy wypracowanego przez poetę języka. Bo taki niby prosty język trzeba „wysiadywać” latami. Taka „postura rosochy” i ten wiktorowy konsekwentny „rym wewnątrzzdaniowy” nie biorą się ot tak, pstryk, i już są. Tu trzeba każde słowo obrócić na wszystkie strony jak sknera złotówkę, zanim położy się je mozaikowo obok zawczasu przygotowanego innego słowa, czyli właśnie – słowem do słowa. Jednym słowem, nomen omen, wiersze Golubskiego to język doświadczonego poety i doświadczonego, świadomego człowieka.
Pierwotnie tom poezji Wiktora miał nosić tytuł „Trele-morele” i streszczać w zamyśle autora takie tam niezobowiązujące hrabalowskie czy haškowskie bajanie o chlebie, o wodzie, o przyrodzie. Tymczasem książka, pomimo żonglerki feerią najprostszych skojarzeń opowiadanych ćwierć basem satyryka („Kram grzechotnika”), staje się chwilami wręcz traktatem o cywilizacji, o jej kryzysie i o konieczności powrotu do podstawowych wartości. I właśnie to wraz z wyjątkowością języka sytuuje „Kram” daleko wyżej we współczesnej literaturze polskiej, aniżeli na poziomie kolejnego tomu wierszy lokalnego poety.

Krzysztof Martwicki

 

Związek Literatów na Mazowszu Projekt i wykonanie www.ekspansja.eu