Związek Literatów na Mazowszu Związek Literatów na Mazowszu
Związek Literatów na Mazowszu
Link do strony na Facebooku
Login:
Hasło:

forum literackie

Refleksje z ostatniego Pożegnania Prof. Juliuszowi Chrościckiemu

W KRAINIE POEZJI (recenzja)

Fryderyk wciąż żywy

Mazurki w Sannikach

Wacław Holewiński - penetrujący rewiry historii

Ukołysana

Ukoić

Jesiennieje

więcej..

Partnerzy ZLM

AES

Partnerzy Muzeum Szlachty Polskiej w Ciechanowie MDK Przasnysz Muzeum Historyczne w Przasnyszu Urząd Miasta Ciechanów Starostwo Powiatowe w Ciechanowie Samorząd Województwa Mazowieckiego


Ocena: 0

Opin i Wojewodzianka

– Opinie rzekł władczo własta Sasinów do syna – wyruszysz dzisiaj z oddziałem
i sprawdzisz wszystkie graniczne stanice. Proszę cię, bądź czujny, zasięgaj języka, czy
Mazowszanie nie planują wyprawy na nasze ziemie.
Skinął Opin i wskoczył na konia. Ruszyli gęsiego znaną im tylko ścieżką leśną.
– Czyżby ojciec wraz ze starszyzną rodową planował wyprawę na południe?
– rozmyślał syn. Niedawne to były czasy, kiedy zapuszczali się po Ciechanów czy
Płock, skąd przywozili bogate łupy i branki dla swawoli wojowników. Ale od kilkudziesięciu
lat zbrojny przeciwnik zapuszcza się na ich ziemie, wycina ludność, niszczy
święte gaje, święte lipy i dęby. Burzy świątynie z boskim Perkunem, Krucho, Patollą
czy Natrimpem.
– Nie. Ich Chrysta nie przejmiemy. Swoich bogów nie zdradzimy. O nie! Nie
odstąpię cię gromowładny Perkunie i ciebie Krucho, który jesteś tak łaskawy dla ludu
i zsyłasz mu obfite plony, napełniasz spiżarnię dziczyzną, opiekujesz się każdą rodziną.
Twej też polecam się opiece, aby nasza wyprawa się udała. Wiem, że potrafisz
obronić każdego człowieka.
Nim Opin otrząsnął się z rozpamiętywania, spostrzegł, że koń na którym jechał,
powędrował inną ścieżką. Cały oddział podążył za nim.
– To nic – pomyślał – trzeba sprawdzić, gdzie ta droga prowadzi. Może nieprzyjaciel
tędy chadza? Niebawem Opin spostrzegł w oddali pagórek. Wspiął konia
i za chwilę znalazł się na jego wierzchołku. Wzniesienie pokryte było próchniejącymi
pniami ściętych drzew. Żadnego śladu stopy ludzkiej czy choćby kopyta końskiego.
Zadawali sobie pytanie, czy to był święty gaj Prusów, czy Polaków? A może to miejsce
miało służyć jako punkt obserwacyjny, tylko komu?
– Tak – powiedział Opin. – Ta nowa chrześcijańska religia wdziera się gdzie
może. Synowie niszczą miejsca kultu swoich ojców, niszczą ołtarze innych plemion.
Ale my Sasinowie, nie zaprzemy się swoich bóstw.
– Tak, nie zaprzemy – powtórzyli pozostali.
Zaszumiał opodal stojący w dolinie buk, jakby chciał przytaknąć przybyszom.
Potwierdza to z oddali swoim szumem stojąca nad jeziorem leciwa matka-sosna, która
błagalnie unosiła swe konary ku niebu.
Opin skierował swego konia nad wodę. Brzegi jeziora porośnięte były szarymi
olchami, pękatymi wierzbami, srebrzystymi brzozami i różnymi krzewami. W dali wiły
się strumienie – wypływające z jeziora. Wokół rozciągają się podmokłe tereny, porosłe
trawami i woniejącymi roślinami. Harcowały leśne pszczoły, ważki, motyle i śmigłe jaskółki.
Na zastygłej tafli jeziora tkwiło nieruchomo wodne ptactwo.
– Jak tu cudownie – wyszeptał Opin – zjeździłem całą naszą krainę wzdłuż
i wszerz, ale takiego uroczyska nie widziałem. Przyjaciele – zwrócił się do pobratymców
– zatrzymamy się tu trochę. Niech moje oko nacieszy się tą okolicą. Tu ziemia jest
niczyja i zapewne bezpieczna. Ubijcie jakiegoś zwierza, posilimy się.
– Masz rację panie – powtórzyli druhowie. Mało to w ostatnich miesiącach się
nawojowaliśmy. Zbyt często wyruszać musieliśmy w bój. Mazowszanom tęgie lanie
sprawiliśmy i chyba na długi czas będziemy mieli spokój, nim panowie podniosą
głowy.
– Ale mimo wszystko – odezwał się Rappat, syn najwaleczniejszego z Sasinów
– Ropyl i Rumok winni sprawdzić, czy nie ma tu gdzieś zamaskowanych przejść lub
rozstawionych nieprzyjacielskich czat.
Jednak wszędzie była cisza i spokój. Rozpalono ognisko. Konie przywiązano
do drzew. Połocie mięsa z upolowanego tura skwierczały w ogniu. Słońce powoli
czerwieniało. Schodziło spoza odległego lasu w trzciny i rozmywało się w wodach
jeziora.
Opin wstał i zaczął śpiewać. A głos miał potężny, basowy, który przenikał serca
i radował duszę. Nic dziwnego, że wszystkie włości Sasińskie pragnęły go ogłosić
pierwszym śpiewakiem bogów. Nie chciał przyjąć tak ważnego wyróżnienia, bo był
z natury skromny, a życie nauczyło go ciągłego czuwania i walki w polu. Niejeden poległ
od miecza. Na wroga rzucał się pierwszy i zwyciężał. Nawet z zasadzek wychodził
obronną rękę nie draśnięty ostrzem broni czy strzałą łuku. Ale mimo to naturę miał
spokojną, wrażliwą na piękno, wyrzeźbiona na kształt szumu borów, polan leśnych,
jezior pełnych ryb i wodnego ptactwa, które wiosną uczyło go śpiewu.
Sasinowie zaczęli ucztować. Szarzało, księżyc wyłaniał się z sitowia, różowy,
złocisty i zdawało się, że można wziąć go w dłonie.
– Czas wracać – odezwał się czujny Rappat.
– Zdążymy – odezwały się głosy. – Szmat drogi przejechaliśmy, pustkowie, nawet
łuny ogniska nie widać wokół – uspokajali go ziomkowie.
Nagle, niespodziewanie, nie wiadomo skąd posypały się strzały z łuków. Wywiązała
się nierówna walka. Ten i ów padał ranny, ten już konał, reszta uchodziła w las.
Opin i jego trzej towarzysze walczyli mężnie. Nie ustępowali z placu boju. Daremnie.
Na głowy ich spadły pęta arkanów. Leżeli skrępowani. Opin ledwo mógł oddychać.
Bolały go ręce od ucisku postronka. Knebel tkwił w ustach i ranił język. Za odzienie
wchodziły wszędobylskie mrówki. Komary całą chmarą cięły każdy dostępny kawałek Opin obserwował teren, ustalał strony świata. Może uda się kogoś przekupić
i uciec, przecież tylko na własne siły trzeba liczyć – myślał. Najbardziej żal mu było
Rappata, który otrzymał cios w skroń. Rana mu krwawiła i krew zalewała oko. Pozostali
dwaj Sasinowie trudy znosili cierpliwie.
Nareszcie wyjechali na gościniec. Po jednej i po drugiej stronie rozpościerały
się pola uprawne, na których krzątali się chłopi. Konie biegły kłusem, wzbijając obłoki
kurzu. Las oddalał się, słońce chyliło się ku zachodowi, sięgając koron drzew. I znów
podmokłe ziemie, rozlewiska rzeki. Oddział sforsował płyciznę i stanął przed bramą
grodu. Wrota rozwarły, się most zwodzony opuszczono. Opin przyglądał się z ciekawością.
Cały gród otoczony był ostrokołami w potrójnych rzędach. Umocnienia ziemne
potężne, trudne do zdobycia. Na środku drewniany zamek, opodal zbudowana z potężnych
bali świątynia chrześcijańska dla dworu, wojów i starszyzny.
Wiadomość o ujęciu syna własty Sasinów rozeszła się po Ciechanowie lotem
błyskawicy. Każdy chciał zobaczyć pojmanego, ale grodczy przejął niewolników,
kazał ich rozwiązać, zamknąć w baszcie i dać jeść. Po trzech dniach zaprowadzono
ich przed oblicze wojewody, który rozpytywał: – dlaczego napadają
na Mazowszan? Dlaczego jak sąsiedzi nie chcą żyć w przyjaźni, po bożemu, jak
chrześcijanie?
Ostatnie pytanie wstrząsnęło Opinem. Mógłby pójść na ustępstwa, ale wiary
ojców za nic nie porzuci. Odpowiedział rozsądnie i rzeczowo, nie wdawał się w dyskusję.
W czasie przesłuchania weszła do komnaty córka wojewody Bogna, uśmiechnięta,
o ujmującej aparycji, z czarownym uśmiechem. Pradziadowie powiadali, że Bogna
to imię dane od Boga, mające przynosić szczęście.
Dziewczyna nosiła imię na miarę tradycji i wielkości rodu. Bogną mogła być
tylko dziewczyna wysoko urodzona. Ani z dworek, ani z plebsu, nikt nie mógł dostąpić
zaszczytu podobnego.
– Córko – odezwał się wojewoda – nie godzi się tobie wchodzić do izby, gdzie
przesłuchuje się pojmanych. Bogna przerwała Ojcu.
– Przecież chcę uczestniczyć we wszystkich twych wyrokach, bo chcę się przysposobić
do sztuki rządzenia, a ty ojcze, nie chcesz mnie zrozumieć. Nieraz już mnie
wypędzałeś z miejsca, w którym odbywały się publiczne sprawy, wiedz o tym, że nie
masz syna. Chcę ci go zastąpić. A potrafię więcej niźli mężczyzna.
Wojewoda zamilkł. Przerwał przesłuchanie i kazał pojmanych odprowadzić do
baszty.
– Tato – rzekła teraz córka – przecież ci Prusowie wyglądają dostojnie. A powiadali
o nich, że to dzicy, podobni do straszydeł, zwłaszcza ten blondyn zachowywał się
godnie, jak rycerz.
– Dosyć – wrzasnął ojciec – wiem co robię. Oni zasługują na pogardę, a twoje
niewieście serce chciałoby usprawiedliwić ich zbrojne napady, ich pogaństwo. Wszak nie chcą przyjąć do serca jedynego Boga, jedynej wiary, jedynego Chrystusa? Jeżeli
nie przyjmą chrztu, Bóg musi wymazać ich z żywota wiecznego.
Tymczasem sztaby z łoskotem zawierały się za pojmanymi, aż echo obijało
się o zabudowania grodu. Małe okienko więzienne wpuszczało niewiele powietrza
i światła. Było przez nie widać gasnące promienie słońca. Spod krzewów wyłaniał się
bezkształtny mrok.
Nawykli do swobody Sasinowie nie mogli pogodzić się ze swym losem. A teraz
cztery butwiejące ściany, stęchlizna, półmrok. W pierwszej chwili Opin wraz ze swoimi
wojownikami chwycili za rygle i chcieli je wyważyć, daremnie. Nie puściły. Rappat,
Ropyl i Rumok opuścili smętnie ręce. Opin oparł się o ścianę i zaczął nucić pieśń
z rozpaczy. Przez małe okienko więzienne rozchodziła się po grodzie. Wojewodzianka
z dworkami słuchały urzeczone śpiewem płynącym z oddali. Kto tak śpiewa cudownie?
Kto może mieć tak wspaniały głos? Kto chce nam umilić ten monotonny czas, płynący
całymi tygodniami w obrębie grodu, gdzie panuje pustka i nuda?
Taki śpiew nie rozległ się w grodzie od wielu lat. Bogna wraz z dworkami postanowiły
sprawdzić, kto jest śpiewakiem. Doszły pod okienko więzienia.
– To ty rycerzu tak pięknie śpiewasz? – odezwała się jedna ze służek.
– Nie. – Jesteśmy waszymi jeńcami, których jutro, pojutrze będziecie widzieć
na szubienicy.
– Na to nie pozwolimy – odezwały się dziewczęta – śpiewajcie, a my dla was
wyjednamy wolność.
– Wolności nam nie możecie zapewnić. Chcą, byśmy przyjęli waszą wiarę, a my
jesteśmy wierni swoim bogom, którzy dla nas są tacy łaskawi, żyją wśród nas na co
dzień. Pomagają nam w walce, zbiorach, łowach i połowach. Oni nam zapewniają byt
i chronią przed wojną i morowym powietrzem.
– Bogów macie wielu – odezwała się Bogna. – Przyszłyśmy was posłuchać, a nie
rozmawiać o wierzeniach. Śpiewaj choćby całą noc. Przyrzekam ci wyjednać łaskę u ojca.
Dziewczęta odeszły. A Opin nie zważając na nic śpiewał. Głos jego rozchodził
się z taką słodyczą i mocą, aż księżyc pobladł i gwiazdy straciły swój blask. Wtórował
mu puchacz zamkowy swoim pohukiwaniem.
A kiedy już wszyscy zasnęli, wojewodzianka przekradła się do baszty. Podeszła
do okienka celi i szeptała.
– Rycerzu, rycerzu, czemu zamilkłeś?
– Nie mogę śpiewać, zabroniono mi. Straże pilnują.
– Poczekaj, przekupię straże, aby niczego nie słyszały.
… Będę ci dawać znać dzwoneczkiem, że możesz słać swe słodkie pieśni do
mego okna.
Nazajutrz z rana rozległ się dzwoneczek. A że tajemnica jego dźwięku została
powierzona zaufanej służącej, następnego dnia ze wszystkich okienek dochodziło delikatne
dzwonienie.
I zaraz dała się usłyszeć pieśń, opiewająca szum borów, śmigających w powietrzu
orłów, rozrywających wilki na strzępy.
Śpiewano o wspaniałych jeziorach pełnych ryb i córek Neptuna mieszkających
na dnie wód w zaklętych zamkach. Przekupiona straż nie przeszkadzała. I tak codziennie,
kiedy noc miękła, księżyc uciekał, rozwijały się mgły z sieci, purpurowiała
wschodnia ściana nieba, Opin śpiewał i śpiewał.
Pewnego dnia Bogna przyszła do ojca.
– Chcę zobaczyć więźniów, którzy siedzą w baszcie.
– Co? – zdziwił się wojewoda. Niedługo zostaną skazani. Są butni. Nie chcą się
nawrócić na naszą świętą wiarę. Są naszymi śmiertelnymi wrogami. Lepiej takie dusze
wyzwolić z ciała, niżby niewierne ciało miało więcej grzechów popełnić.
– Ojcze – ja chcę ich zobaczyć. Tak pięknie śpiewają, a rzadko się słyszy wspaniałe
melodie.
– Nie zawracaj mi głowy. Właśnie przez te ich śpiewy dziewek nie można było
spędzić rano do roboty, tak śpią.
– Podaruj mi tato, tych niewolników, choć na jeden dzień, nasłucham się ich
śpiewu i oddam ci ich.
– Nie upieraj się. Wracaj do komnaty.
…Tego wieczoru serduszko nie biło. Bogna płakała a okienko w jej pokoju
było zawarte. Kiedy przyszła północ, wstała, zbudziła najwierniejszą służkę i poszły
do baszty. Klucznikowi kazała otworzyć drzwi, a gdy ten się wzdrygał, wręczyła mu
sakiewkę. Zamknięcia zostały odryglowane. W świetle łuczywa przypatrzyła się więźniom
i zwróciła się do Opina.
– Wiem, że to ty śpiewasz. Śpiewem tym zachwycam się nie tylko ja, ale wszystkie
dziewczęta w grodzie. Nie pozwolimy ci zrobić krzywdy, ale musisz zostać wśród nas.
– Ja kocham lasy i wody, kocham swój lud, dlatego nie mogę tu pozostać. Nie
mogę przyjąć waszej wiary. Nie mogę zdradzić swoich bogów – mówił Opin i ciągnął
dalej, – co byś powiedziała o mnie, piękna wojewodzianko, gdybym zaparł się swoich
ojców? A patrzę na ciebie, jak na uosobienie bóstwa, bo jesteś czarująca, wspaniała
i mądra.
Serce Bogny zaczęło żywiej bić. Słowa Opina wzburzały umysł.
– Ty jesteś przystojny – odparła, oblewając się pąsem. Chciała coś dalej mówić,
ale nie mogła. Zakręciła się więc na pięcie i wyszła. Leżąc ma łóżku rozmyślała:
– Co się ze mną dzieje, czemu nie mogę zasnąć – złościła się na siebie.
Nie, nawet o nim nie powinnam myśleć. Przecież to dziki poganin. Martwiło ją
to najbardziej, że jutro będzie niewyspana i zmęczona, a gderliwa matka będzie znów
ją karcić.
– Przynoszę ci dobrą wieść. – rzekła matka wchodząc rano do sypialni – Na zamek
przyjeżdżają sławni kawalerowie, książęta, synowie sławnych rycerzy. Sprawimy
ci ładną suknię, bo musisz wyglądać wspaniale.
Minęło kilka dni, a do Ciechanowa ściągali goście. Przygotowano się do wielkiej
uczty. Bogna uprosiła ojca, by na głównej uroczystości zaśpiewał Sasin. A kiedy wszyscy
zasiedli przy stołach, do sali został wprowadzony Opin.
– Zaśpiewaj nam, proszę – odezwała się dziewczyna.
– Jakaś ty piękna – pomyślał śpiewak – dla ciebie to uczynię, ale nigdy dla
towarzystwa.
– Czy to trubadur? – zapytał Bolko ze Śląska.
– Tak – odrzekła panienka.
– Taki młody, a jest już bardem – zauważył ktoś inny.
Opin nie patrzył na salę, skierował oczy ku dziewczynie i zaczął nucić. Ona
czuła na sobie jego spojrzenie, które wnikało do serca, mąciło duszę i umysł.
– O Boże, co się ze mną dzieje – myślała. Żaden z tych gości nie podoba mi się,
a na tego Sasina mogłabym patrzeć godzinami i słuchać jego śpiewu.
Przez cały czas była zamyślona. Nie uśmiechała się, nie klaskała w dłonie,
kiedy popisywano się zręcznością. Odmówiła nawet pójścia do tańca, a bawiono się
ochoczo.
Widząc dziwne zachowanie córki, swarliwa matka odezwała się:
– Na litość boską, co się z tobą dzieje, czemu nie tańczysz?
Nazajutrz mówiono o dziewczynie, że taka ponura, że nie umie tańczyć, że taka
ładna, a bez charakteru, a uroda jedzenia nie okrasi.
Matka zaś krzyczała:
– Córko, przyniosłaś nam wstyd. Zamiast zachować się jak dziewczyna pełna
powabu, godności a zarazem dowcipu, tyś siedziała jak mruk, pozbawiony życia. A na
tego niewolnika patrzyłaś jak w tęczę.
– Jutro każę go powiesić – wtrącił ojciec.
– Nie możesz tego uczynić ojcze, on tu musi zostać u nas.
– Pozostaną, ale jego kości – odparł gniewnie ojciec.
– Za co chcesz mu życie odebrać tato, przecież to niewinny człowiek, napadnięty,
przywleczony tutaj, nie ma żadnych szans jako rycerz?
– To poganin, nie rycerz, to wróg, który plądruje nasze ziemie.
– A nasi nie zabijają i nie napadają? – odparła Bogna. – A co do pogaństwa, to
w wielu naszych miejscowościach wciąż jeszcze oddaje się pokłon Swarożycowi, Daćbogowi,
Ładzie i Płonowi. Do chrześcijaństwa lud jest zmuszony. Napędza się go do
świątyni pod przymusem, a po nabożeństwie idą przebłagać swoich bogów w lasach
za to, że musieli kłaniać się Chrystusowi…
Wieczorem, jak przedtem, dał się słyszeć głos dzwoneczka. Za chwilę na ten
dźwięk odpowiedział śpiewem Opin, co wojewodę doprowadziło do furii.
Powiedział do żony. – Musimy Bognę gdzieś wywieźć, choćby pod opiekę klasztoru
Benedyktów w Moglinie, którym płacimy daninę na utrzymanie.
– Święta racja – zgodziła się wojewodzina.
Przygotowano konie do drogi. Rozpacz dziewczyny nie miała granic.
– Nie. Nie pojadę, a jeśli mnie siłą weźmiecie, ucieknę – krzyczała – jeśli krzywdę
zrobicie Opinowi, powieszę się! Taka jest moja wola ostateczna.
Rodzice byli nieczuli na łzy córki, została zamknięta w celi klasztornej. Rozpaczała,
nie chciała jeść. Zawiedziony ojciec, wiedząc że kara nie odnosi skutku, po kilku
miesiącach pokuty postanowił przewieźć ją do Ciechanowa. Kiedy weszła na zamek
zapytała, co dzieje się z Opinem? – Proszę mi go przyprowadzić – wydała polecenie.
Niedługo, a do izby wprowadzono Sasina. Był wychudzony, zarośnięty, obdarty.
Bogna bez namysłu rzuciła mu się w ramiona, ku zgorszeniu obecnych.
– Ja kocham cię. Bez ciebie nie mogę żyć. Serce moje innego już nie pokocha.
Chcę być przy tobie, choćby jako niewolnica.
– Ja też pokochałem cię od pierwszego wejrzenia – powiedział Opin tuląc dziewczynę
do piersi – To dla ciebie tak śpiewałem i dla ciebie chcę nadal śpiewać, choćbym
miał być w niewoli przez całe życie.
Na wieść o tym ojciec z matką niemal postradali zmysły.
– Co za wstyd, co za hańba – rozpaczali
A Bogna była twarda i na żadne rozmowy, dotyczące jej i Opina nie pozwoliła.
Chcąc nie chcąc wojewoda musiał przygotować wesele. W wianie otrzymali spory obszar
ziemi na wschód od Ciechanowa. Tam na wzniesieniu Opin wybudował zamek.
A miejsce to zaczęli nazywać Opinogóra. Druhów Opina, którzy przeszli na stronę
Mazowszan, wojewoda również wyposażył i tak: Rappatowi podarował, jako najdzielniejszemu
i najbardziej roztropnemu, ziemię narażoną na ciągłe ataki Prusów z Działdowem.
Potem jego synowie założyli na ziemi ciechanowskiej, gród o nazwie Rapaty.
Ropyl otrzymał niewielki obszar ziemi, gdzie obecnie znajduje się wieś Ropele. Rumok
dostał nadanie na południu za Ciechanowem – obecnie Rumoka.
Rycerze pobrali za żony ciechanowianki i tak zostało…

Alfred Borkowski

Związek Literatów na Mazowszu Projekt i wykonanie www.ekspansja.eu